Wszystko
wydarzyło się w zwyczajnym mieście, ze zwyczajnymi ludźmi i w
najzwyklejszym w świecie dniu. Harriet - zwykła 17-latka, która
przywykła już do mieszkania w wielkim mieście właśnie szykowała się do
rozpoczęcia roku. Miała przyjść po nią jej najlepsza przyjaciółka Meg. I
właśnie wtedy, kiedy uświadomiła sobie, że są spóźnione usłyszała
dzwonek do drzwi. Ubrała buty i wybiegła z domu ciągnąc za sobą
blondynkę. Ta zrozumiała o co chodzi i obie pędem biegły by się nie
spóźnić. W końcu to nowa szkoła, trzeba zrobić jakieś dobre pierwsze
wrażenie. Wpadły do swojej klasy dwie minuty przed rozpoczęciem. Zajęły
miejsce w ostatniej ławce i westchnęły ciężko. Chwilę po tym do sali
weszła ich nowa wychowawczyni, a one posłały sobie porozumiewawcze
spojrzenia. Ledwie otworzyła usta by się przywitać ktoś wpadł do środka
klasy cały zdyszany. Wysoki chłopak o ciemnych blond włosach i zielonych
oczach.
-Przepraszam
za spóźnienie...-wymamrotał ciężko dysząc. Meg zaczęła wpatrywać się w
niego głupio, jakby zobaczyła co najmniej ducha. Harriet pomachała jej
ręką przed oczami, a kiedy to nie podziałało szturchnęła ją łokciem w
bok.
-Siadaj do ławki.-odezwała się nauczycielka, a chłopak powlókł się do jednego ze stolika, przy którym ktoś już siedział.
-Meg,
wszystko w porządku?-zapytała brunetka, a blondynka tylko kiwnęła
twierdząco głową. Nadal jednak wydawała się jakaś dziwna.
-Ten
chłopak wydaje mi się znajomy. Myślę, że skądś go znam.-wytłumaczyła po
chwili Meg i spojrzała zaciekawiona w stronę blondyna.
-I
dlatego wpatrujesz się w niego jak w największy cud świata,
tak?-spytała Harriet z głupim uśmiechem, ale ten zaraz zszedł z jej
twarzy kiedy została uderzona pięścią w ramię.
-Dobrze,
w takim razie możemy już zacząć!-głos nauczycielki sprawił, że obie
dziewczyny przestały rozmawiać i skierowały na nią swoje spojrzenia. Po
nie całej godzinie wszyscy uczniowie tego liceum mogli wrócić do domu.
Meg i Harriet szły głównym korytarzem w stronę tablicy ogłoszeń.
-Na
serio chcesz się zapisać na zajęcia dodatkowe? Przecież to strata
czasu. Zamiast chodzenia na to wszystko można robić wiele innych,
ciekawych rzeczy.-powiedziała od niechcenia brunetka bawiąc się przy tym
sznurkiem od swojego plecaka.
-Na
przykład leżenie i gapienie się w telewizor pół dnia? Nie, dzięki. Ja
wolę chodzić na te wszystkie zajęcia i mieć co robić. Bezsensowne
patrzenie się w ekran telewizora nie jest moim ulubionym
zajęciem.-odpowiedziała jej blondynka, po czym zaczęła czytać listę z
różnymi dodatkowymi zajęciami. Harriet wywróciła teatralnie oczami i
wyciągnęła z kieszeni telefon, na którym zaczęła coś pisać. Wtedy do
tablicy ogłoszeń podszedł ten sam chłopak, który spóźnił się wtedy na
lekcję zapoznawczą z wychowawcą. Meg spojrzała na niego ukradkiem.
Sprawdzał swój plan lekcji i telefon robił mu zdjęcie.
-Hm...-mruknęła
cicho do siebie.-Czy my się skądś nie znamy?-zapytała w końcu blondyna,
który spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem. Wpatrywał się w nią
dłuższą chwilę.
-Tak, chyba tak.-odpowiedział jej. I wtedy wiedziała kto to. Poznała go po głosie, który od tamtego dnia wcale się nie zmienił.
-Luke!-uśmiechnęła się szeroko. On chyba też zorientował się kim jest blondynka bo odwzajemnił gest.
-Fajnie
Meg, że dowiedziałaś się kto to, ale moja mama na nas czeka więc
błagam, pospiesz się.-jęknęła cicho Harriet stojąca za blondwłosą.
-To
jest moja przyjaciółka Harriet.-powiedziała nagle i popchnęła brunetkę w
stronę chłopaka. Ta spojrzała na nią jak na wariatkę, a potem
przeniosła swoje spojrzenie na Luke'a.
-Hej, jestem jej starym z znajomym z podstawówki!-wyciągnął do niej rękę, żeby się przywitać. Uścisnęła ją.
-Miło
cię poznać.-uśmiechnęła się, a po chwili skrzyżowała z nim swoje
spojrzenia. Patrzyli sobie w oczy w milczeniu. Dopiero kiedy Harriet
powoli wyślizgnęła dłoń z jego uścisku obudził się z ''transu''.
-Tak,
ja już muszę lecieć. Do zobaczenia jutro!-powiedział i uśmiechnął się
delikatnie do brunetki. Odwzajemniła gest po czym chłopak odszedł.
Blondynka zaśmiała się i wpisała się na kilka kartek z zajęciami
dodatkowymi. Potem obie poszły na parking gdzie czekała pani Hateway -
mama Harriet. Tego dnia Meg miała zostać do wieczora u swojej
przyjaciółki.
-No więc?-zapytała, kiedy obie siedziały już w pokoju brunetki.
-Nie rozumiem chyba o co ci chodzi.-zdziwiła się Harriet.
-Widziałam
jak patrzyliście sobie w oczy! Myślisz, że jestem ślepa czy
jak?-oburzyła się blondwłosa i ułożyła wygodnie na jej łóżku. Brunetka
tylko lekko się zarumieniła i nie odezwała więcej. Jej przyjaciółka
uśmiechnęła się szeroko do siebie. Rozmawiały dość długo o sprawach
miłosnych, aż w końcu Meg musiała wracać do domu. Pożegnały się i
blondynka ruszyła w swoją stronę.
Następnego
dnia obie dziewczyny znowu udały się razem do szkoły. Zajęły to samo
miejsce co wcześniej i czekały na rozpoczęcia zajęć. Na przerwach
rozmawiały z Luke'iem i ich starszą o rok koleżanką, którą poznały w
gimnazjum, Ronie. Raz nawet zdarzyło się, że wpadły na Daryla, który
także był starszy od nich o rok. Z nim jakoś rozmowa się nie kleiła.
Odpowiadał krótko i bez entuzjazmu, a kiedy znudziło mu się stanie z
nimi zwyczajnie odszedł. Meg trochę to zasmuciło, bo od drugiej klasy
gimnazjum była w nim zakochana. Mimo to starała się tym nie przejmować.
Po
lekcjach Meg została na zajęciach dodatkowych, na które się zapisała, a
Harriet razem z Luke'iem udała się do domu. Kiedy blondynka wyszła ze
szkoły był już późny wieczór i niebo było dość ciemne. Do domu miała
daleko tak więc pewnie będzie już ciemno, kiedy dojdzie. Szybko ruszyła
przed siebie. Szła znaną sobie drogą w kierunku swojego domu. Będąc w
połowie drogi było już prawie całkiem ciemno. Westchnęła. Szła teraz
jednym z osiedli, na którym mieszkało wielu uczniów jej szkoły. Wtedy
usłyszała jakiś szmer za sobą. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła
jakiegoś człowieka, który wolnym krokiem zbliżał się do niej. Jedną nogę
tak właściwie ciągnął za sobą, a na drugiej ledwie potrafił ustać.
Kiedy jego twarz wyłoniła się z cienia zobaczyła, że z ust leci mu krew a
oczy mają dziwny i nienaturalnie żółty kolor. Oprócz tego jedna jego
ręka była wykręcona pod nienaturalnym kątem, a z brzucha wystawał mu
jakiś metalowy pręt, na którym było dużo zaschniętej krwi. Meg nie
potrafiła się poruszyć. Ten widok sprawił, że zamarła. Im bliżej
znajdował się ten ktoś, a raczej coś, dziewczyna bała się jeszcze
bardziej. W momencie gdy wyciągnął rękę w jej kierunku i prawie dotknął
palcami jej skóry oprzytomniała, po czym odsunęła się kilka kroków w
tył. Już miała zacząć uciekać kiedy poczuła, jak traci równowagę a jej
tyłek spotyka się z twardym betonem. Nie zwróciła większej uwagi na ból
od upadku. Wpatrywała się z przerażeniem w potwora, który teraz stał nad
nią i szeroko otwierał swoje usta, ukazując przy tym zakrwawione zęby.
Czuła, że to koniec. Rzuci się na nią i ją zabije. Tak po prostu. Ale to
się nie wydarzyło, ponieważ na miejscu tego czegoś pojawił się...
Daryl! Popchnął go z łatwością i przewrócił na ziemię, a potem jak gdyby
nigdy nic wbił mu coś ostrego w głowę. Był to prawdopodobnie nóż.
Blondynka patrzyła tylko na to wszystko oszołomiona i przerażona
jednocześnie.
-Nic ci nie zrobił?-usłyszała pytanie, które zadał brunet. Spojrzała na niego zdezorientowana.
-Co?
Nie, chyba nie...-odpowiedziała cicho. Podał jej rękę i pomógł wstać.
Potem schował nóż do kieszeni swoich spodni i podszedł do motoru, który
stał obok chodnika na pustej ulicy.
-Musisz
uważać. Pojawili się jacyś dziwni ludzie. O ile można ich nazwać
ludźmi. Widziałem co zrobili. Trzech napadło jakiegoś gościa, a potem
zwyczajnie zaczęli go jeść.-wytłumaczył biorąc jeden z kasków i podał go
dziewczynie.-Masz, załóż to.-dodał. Blondynka wzięła kask i spojrzała
na niego zdziwiona.
-Po co mi on?-zapytała, ale założyła go jak kazał.
-Mam
cię tu zostawić? Nie poradzisz sobie sama.-wsiadł na motor i czekał, aż
dziewczyna zrobi to samo. Prychnęła tylko cicho i usadowiła się
wygodnie za nim.-Lepiej się mnie trzymaj, bo jeszcze
spadniesz.-zażartował, ale nie wyczuła w jego głosie żadnych emocji. Nie
pewnie objęła go w pasie i delikatnie wtuliła w jego plecy.-Nie bój się
mnie, nie gryzę.-dodał, po czym włączył silnik. Maszyna ruszyła do
przodu i pojechali pustą ulicą.
-Czekaj,
a co z tym człowiekiem?-spytała przypominając sobie o tamtym czymś, co
zabił Daryl. Zatrzymał się na środku ulicy i spojrzał na nią takim
wzrokiem, że aż ciarki ją przeszły.
-Naprawdę
nie rozumiesz? Coś jest nie tak. Nie możemy się teraz przejmować tym
potworem, który prawie cię zabił. Jak tak bardzo chcesz to cię tam
zawiozę, ale na mnie nie licz. To jak? Wracasz czy jedziemy dalej?-po
tych słowach Meg zaniemówiła. Spuściła głowę i nie odpowiedziała na jego
pytanie.-Tak myślałem.-odwrócił się z powrotem i ruszyli w dalszą
drogę. Przejechał przez kilka osiedl i nim się spostrzegła stał już pod
jej domem.
-Skąd wiesz gdzie mieszkam?-zdziwiła się.
-A
może tak podziękujesz?-odpowiedział pytaniem na pytanie. Meg
zdenerwowana zachowaniem chłopaka zsiadła szybko z motoru i zdjęła kask,
po czym wepchnęła go w ręce Daryla. Zabrała swój plecak i odeszła
szybkim krokiem do drzwi swojego domu.-Ta, nara.-powiedział to swoim
chamskim tonem i odjechał z głośnym warknięciem motoru.
-Super...-mruknęła
i zaczęła szukać kluczy w swoim plecaku. Nie mogła ich znaleźć i robiła
się coraz bardziej nerwowa. Kiedy w końcu je znalazła z trzaskiem drzwi
weszła do domu i skierowała się prosto do swojego pokoju. Była na niego
wściekła. Brakowało jej tylko kłótni z mamą... Zamknęła się w pokoju i
usiadła na łóżku. Nie miała ochoty już dzisiaj z nikim gadać. Wtedy ktoś
zaczął walić w drzwi.-Odejdź stąd!-krzyknęła blondynka. Była pewna, że
to jej mama. Jednak walenie w drzwi nie ustało. Już kompletnie
wyprowadzona z równowagi otworzyła gwałtowanie drzwi i ujrzała swoją
mamę, której z ust lała się szkarłatna ciecz. Jej oczy były żółte, a
połowa twarzy zdeformowana i jakby spalona. Ruszyła w jej kierunku z
ochrypłym warknięciem. Meg przerażona krzyknęła, a kiedy jej ''mama''
znalazła się blisko niej złapała ją za ramiona i popchnęła na komodę. Ta
przewróciła się, a Meg zamknęła drzwi swojego pokoju i zaczęła uciekać.
Co ona miała zrobić? Nawet jej matka była tym czymś!
Wybiegła
szybko na ulicę i usłyszała krzyki z kilku stron. Oszołomiona widokiem
zamarła na chwilę. Po przeciwnej stronie ulicy biegła kobieta w
szlafroku, a za nią po ziemi czołgał się jeden z tych potworów. Jakiś
facet w swoim ogrodzie obok jej domu okładał kijem swoją żonę, która
najwidoczniej zmieniła się w to monstrum. Jeszcze kilka innych,
przerażających i krwawych widoków jakichś nie ludzkich potworów
zżerających ludzi wokół. Kiedy w końcu odzyskała trzeźwość umysłu
zaczęła biec. Mijała ludzi wołających o pomoc i każdego stwora, który
próbował ją złapać i ugryźć. Nie wiedziała jeszcze gdzie biegnie.
Chciała stąd zniknąć i więcej nie wracać do tego paskudnego, krwawego i
odrażającego miejsca...
Po
chwili zauważyła, że już od dawna jest w innej dzielnicy. W pobliżu nie
było żadnego z tych morderczych potworów, światła w domach były
pogaszone a oprócz jej ciężkiego oddechu nie było słychać kompletnie
nic. Pierwszą a zarazem jedyną osobą, o której teraz pomyślała była
Harriet. Musiała do niej iść. Ona musiała jej pomóc. Wszystko się
waliło... kompletnie wszystko!
Znowu zaczęła biec.
Obrała za cel dom swojej przyjaciółki. Ale nie spodziewała się wcale
takiego widoku, jaki nagle pojawił się jej przed oczami. W oddali
ujrzała czarny dym, który było widać nawet na tym nocnym niebie. Im
bliżej znajdowała się domu Harriet tym bardziej pewna była tego, co się
dzieje. Ujrzała płomienie... dużo płomieni! To co kiedyś było domem
brunetki płonęło, wręcz toneło w ogniu. Modliła się w myślach by Harriet
żyła, by nic jej nie było. I kiedy jej oczom ukazał się cały widok
zobaczyła także, że przed domem ktoś stoi. Wiedziała kto to jest.
-Jezu,
Harriet, ty żyjesz!-brunetka usłyszała za sobą czyiś znajomy głos.
Odwróciła się szybko ze strachem wymalowanym na twarzy. Kiedy tylko
ujrzała Meg rozpłakała się i mocno przytuliła do blondynki.
-Moi
rodzice są w środku! Musimy im pomóc!-zawołała z tonem pełnym rozpaczy.
Strach paraliżował ją całą. Chciała wiedzieć co z jej rodzicami. Trzęsła
się z nerwów, jej oczy były wielkie i mokre od łez a dłonie całe z
krwi. Na szczęście nie jej.
-Nie możemy tam wejść. Twój dom
płonie, rozumiesz? Jeśli teraz tam wejdziemy to także
zginiemy!-odpowiedziała smutno. Wtedy obie usłyszały jakieś warknięcia.
Spojrzały w stronę budynku, który kiedyś można było nazwać domem i
zobaczyła, jak wychodzi z niego jakaś kobieta. Chwilę potem wyszedł też
mężczyzna.
-Mamo, tato!-krzyk brunetki rozniósł się po całym osiedlu.
-Nie,
Harriet, to już nie są twoi rodzice! Spójrz tylko! Czy gdyby to byli
oni to nie przeszkadzałyby im te płomienie na ciele?-pytanie blondynki
sprawiło, że jej przyjaciółka nagle zaczęła wszystko pojmować. To co się
dzieje. Mimo, że nie miała zielonego pojęcia co się stało z jej
rodzicami, że po takim czymś mogą jeszcze chodzić była pewna jednego -
to już nie są ludzie.
-Meg, szybko! Uciekamy!-Harriet pociągnęła
dziewczynę za rękę i puściły się biegiem przed siebie. W końcu dotarły
do najbardziej zakażonego osiedla. Wszędzie biegało pełno tych potworów,
na ziemi było mnóstwo krwi, trawa nie miała już koloru zieleni a tej
szkarłatnej, lepkiej cieczy, dookoła było słychać tylko krzyki i
wezwania o pomoc. A one zdawały sobie sprawę, że nawet na sekundę nie
mogą się zatrzymać. Muszą biec. Minęły kilka martwych ciał, potem trzech
mężczyzn pożerających krzyczącą kobietę i na końcu kolesia kopiącego
jednego z tych potworów. Nagle po drugiej stronie ulicy zobaczyły swoje
znajome ze szkoły. Były to siostry bliźniaczki z przeciwnej klasy
liceum. Jedna z nich kulała i ledwo nadążała za drugą. I wtedy z cienia
wyszedł te stwór i wgryzł jej się w twarz. Głośny pisk i kilka krzyków, a
po chwili zbiegło się ich więcej. Jej siostra w mgnieniu oka zniknęła.
Rozpłynęła się wręcz.
-Harriet, musimy iść! Nie patrz na to,
słyszysz mnie?-Meg starała się zachować trzeźwość umysłu mimo tego co
działo się wokół nich.
-Tak, jasne... wiem...-wydyszała brunetka. W
oczach miała łzy. Bała się coraz bardziej. Ale pobiegła dalej razem ze
swoją przyjaciółką. Znalazły się na najcichszym osiedlu jakie do tej
pory spotkały. Wbiegły do pierwszego lepszego domu. Powoli stawiając
każdy krok rozejrzały się w środku. Zajrzały do każdego pokoju, a kiedy
zrozumiały, że są same najszybciej jak potrafiły zamknęły się na
wszystkie możliwe zamki w drzwiach wejściowych. Potem zastawiły je
komodą z salonu i jakimś fotelem. Na okna pozaciągały rolety i zakleiły
je taśmą klejącą. Wbiegły po schodach na górę ze świecami i zamknęły się
na kluczyk w największej sypialni. Zastawiły drzwi jakąś szafką.
Zapaliły święcę i uspokojone opadły na łóżko.
-Jak się trzymasz?-zapytała Meg.
-Źle...-usłyszała
odpowiedź. Nie spodziewała się tego. Spojrzała na Harriet, która
siedziała pod ścianą naprzeciw łóżka. Trzęsła się ze strachu, jej oczy
były ogromne z nerwów, stres sprawił, że wyglądała okropnie. Zaschnięta
krew na dłoniach i rozczochrane, poklejone włosy wcale nie poprawiały
jej stanu.
-Chodź do mnie!-powiedziała szybko i klęknęła przed
nią. Objęła ją i mocno przytuliła, brunetka tylko odwzajemniła gest.
Zaczęła cicho płakać. W jej oczach wszystko się już skończyło... nie
było szansy by mogły przeżyć w tym okropnym świecie...
To koniec.
Meg i ona zginą.
Następnego
dnia obudziły się leżąc w łóżku. Harriet wyślizgnęła się spod kołdry,
którą była nocą szczelnie otulona i podeszła do okna. Oderwała taśmę i
podwinęła rolety. Popatrzyła na podwórko przed domem, ale nie zauważyła
nic szczególnego. Ta sama cisza, jaka panowała tu wczoraj.
-Jest coś?-zapytała blondynka i przeciągnęła się leżąc jeszcze.
-Nie,
nic. To chyba dobrze, nie?-odpowiedziała jej brunetka i wróciła z
powrotem na łózko Usiadła na nim z kolanami podciągniętymi pod brodę.
-Tak,
dobrze. Chodź, poszukamy jedzenia.-wstała i podeszła do szafki, która
zastawiała drzwi.-Pomożesz mi Harriet?-spytała spokojnie i oparła dłonie
na brzegu szafki. Brunetka bez słowa wstała i pomogła odsunąć mebel
przyjaciółce. Odstawiły go na miejsce. Wypalone do końca świeczki
wyrzuciły do kosza, który stał obok małej półki nocnej. Następnie Meg
włożyła kluczyk do zamka w drzwiach. Gdy tylko usłyszały zgrzyt
przekręcanego mechanizmu przeszły je okropne ciarki. Blondynka
pociągnęła za klamkę i otworzyła szeroko drzwi, ale za nimi nikogo nie
było. Posłały sobie spojrzenia pełne obawy i wyszły z pokoju najciszej
jak się dało. Poza ledwo słyszalnymi krokami dziewczyn w domu nie było
słychać nic. Będąc na dole zatrzymały się przed schodami. Przez kilka
minut nasłuchiwały, ale nic poza głuchą ciszą nie dotarło do ich uszu.
Wtedy były pewne, że nadal są same w tym domu. Pospiesznie ruszyły do
kuchni. Będąc w niej otwierały wszystkie szafki, przeszukiwały wszystkie
pudełka, przeglądały produkty w lodówce, która o dziwo działała a
wszystko co znalazły kładły na stół.
-Dziwi mnie, że tyle
produktów tu zostało. Skoro nie ma właścicieli domu to myślałam, że
wyjechali i zabrali wszystko ze sobą.-odezwała się Harriet kładąc na
blacie stołu trzy opakowania ciastek i mąkę.
-Tak naprawdę nie
wiemy co się z nimi stało. Może nie przeżyli i tyle.-Meg podeszła do
lodówki i wyciągnęła z niej pudełko jajek i ser. Wtedy brunetka zastygła
w bezruchu. Spojrzała na swoją przyjaciółkę i jęknęła cicho.
-Skoro
zakładasz, że nie przeżyli... to gdzie niby są? I gdzie ślady po
zabiciu, gdzie krew...?-głos jej drżał. Blondynka podeszła do niej i
złapała za ramiona.
-Uspokój się, nie ma ich w domu.
Przeszukałyśmy go przecież wzdłuż i wszerz. To niemożliwe.-powiedziała
nerwowo się uśmiechając. Sama w to nie wierzyła. Bo... ale zaraz. Nie
sprawdziły ogrodu.-Harriet, czekaj tu.-rozkazała i skierowała się do
wyjścia.
-Nie! Chcę iść z tobą!-złapała się kurczowo rękawa jej bluzy.
-Tu
jesteś bezpieczna.-zapewniła ją, ale kiedy zobaczyła wyraz jej twarzy
zamilkła. Harriet wyglądała jak zjawa, jej twarz była blada, źrenice
były niewiarygodnie zmniejszone, usta jej drżały.
-Nigdzie nie
jestem już bezpieczna. Nie każ mi tu czekać.-poprosiła szeptem. Meg nie
mogła nic powiedzieć po prostu złapała ją za rękę i skierowały się w
stronę ogrodu. Kiedy otworzyła tylne drzwi i wyszły na zewnątrz ich oczy
ujrzały przerażający widok. Na drzewie wisiały dwa trupy. A
przynajmniej myślały, że to trupy. Bo w pewnej chwili poruszyły się i
zaczęły wydawać przerażające dźwięki. Wyciągnęły swoje zakrwawione ręce w
stronę dziewczyn na co Harriet cofnęła się szybko w tył i przewróciła.
Jej oddech stał się szybszy i nie potrafiła się uspokoić.
-Ej, co
jest?! No dalej, uspokój się, dasz radę! Wytrzymaj to! Jesteś
dzielna!-mówiła blondynka i delikatnie klepała brunetkę po policzkach by
wróciła na ziemię.-Patrz na mnie, słyszysz? Patrz na mnie!-powtarzała w
kółko, ale wzrok brązowowłosej był utkwiony w twarzy kobiety. Miała
tylko jedno oko, drugie było odgryzione. Usta były rozerwane z lewej
strony i ciekła z nich krwawa ciecz. Skórę miała poszarzałą, a oczy całe
żółte. Po policzkach Harriet zaczęły lecieć łzy. Wpadła w histerię.
Bała się ogromnie. Wtedy Meg usłyszała głośne walenie do drzwi. Ale nie
mogła stąd odejść.-Co teraz?! No co ja mam robić?!-pytała samą siebie. I
wtem za plecami usłyszała głośny strzał, który jednocześnie wybudził
brunetkę z transu. Spojrzały w tamtą stronę i zobaczyła chłopaka w
czarnej bluzie z kapturem na głowie i maską na ustach. Nie mogły
rozpoznać kto to. Trzymał broń skierowaną w te stwory. Padł kolejny
strzał i zawisły w bezruchu.
-Nic wam nie jest?-jego głos wydał się znajomy blondynce.
-Nie.. ale Harriet dziwnie się zachowuje. Martwię się o nią.-odpowiedziała i pomogła wstać brunetce.
-Wprowadź
ją do środka. Zaraz wrócę.-zniknął za rogiem budynku. Tak jak kazał
weszła z nią do domu. Posadziła w salonie na kanapie i czekała na
chłopaka. Wrócił z torbą i tak samo ubraną dziewczyną. Zdjęli kaptury i
maski, a wtedy Meg wiedziała kto to.
-Daryl! Ronie!-zawołała na ich widok.
-Nie wiem z czego się tak cieszysz...-prychnął brunet i rzucił torbę na ziemię obok kanapy.
-Mógłbyś
być milszy, panie niedostępny!-zaśmiała się Ronie i usiadła obok
Harriet. Chwyciła jej twarz w dłonie i przyjrzała się jej uważnie. Potem
poświeciła małą latarką w jej oczy i westchnęła.
-Znasz się na tym?-spytała zdziwiona blondynka.
-Tak.
Chodziłam na zajęcia z pierwszej pomocy. To tylko szok, po zobaczeniu
czegoś takiego ktoś o dość słabych nerwach i kiepskiej psychice doznaje
szoku. Niedługo powinno jej przejść. Nie musisz się o nią
martwić.-powiedziała to wszystko z szerokim uśmiechem. Schowała małą
latarkę do kieszeni spodni i sprawdziła czy żadna z nich nie jest
ugryziona.
-Skończyłaś? Trzeba się zmywać.-odezwał się nagle Daryl. Stał oparty plecami o ścianę i wpatrywał się w nie z obojętnością.
-Chcesz je zostawić?-Ronie podniosła głos przez co wydawał się bardziej stanowcza.
-Nie
przydadzą nam się, a zwłaszcza tamta...-wskazał palcem na Harriet.-Poza
tym pani obrażalska to fajtłapa, będzie zawadzać.-odszedł od ściany i z
założonymi rękami stanął nad Meg.
-Sam wszystkim zawadzasz, dupku!-warknęła i go popchnęła.
-Daryl,
to nie w twoim stylu. Wiem to bo cię znam. Nie zostawiłbyś kogoś w
potrzebie, nawet jeśli nie potrafi się bronić czy posługiwać
bronią.-brunet wywrócił teatralnie oczami i naburmuszony wrócił pod
ścianę.
-W torbie są maski i bluzy. Macie dwie minuty inaczej was
zostawiam.-oparł się o nią i spuścił głowę. Nie minęła chwila a wszyscy
byli gotowi do drogi. Brunet podszedł do Harriet i spojrzał na nią
poważnie, aż przeszły ją ciarki.-Już wszystko dobrze?-zapytał nagle.
-Tak.. jasne.-odpowiedziała niepewnie. Ten tylko kiwnął głową i założył maskę na usta.
-Jeśli tylko źle się poczujesz, mów.-dodał jeszcze na koniec i podniósł czarną torbę z podłogi.
-Chwila!-odezwała
się nagle Meg. Przypomniało jej się coś ważnego.-W kuchni jest tona
jedzenia. Możemy je zabrać.-wskazała drzwi do pomieszczenia, w którym
znajdowało się pożywienie. Weszli do niego, a ich oczom ukazał stół z
wieloma produktami. Daryl otworzył torbę i wrzucił do niej kilka paczek
makaronu, puszek z konserwami, parę butelek wody i trochę innych
produktów. Potem spojrzał porozumiewawczo na Ronie, a ta kiwnęła głową.
Wyciągnęła nóż z kieszeni i cała czwórka opuściła dom. Powoli i
ostrożnie dotarli do pojazdów i na tyle jednego z nich umieścili torbę z
bronią i pożywieniem.
-Harriet, jedziesz z Ronie na tamtym
motorze.-wskazał jej maszynę, na której już siedziała blondynka z
kaskiem na głowie. Czekała, aż brunetka zajmie miejsce za nią.
-Okej...-podeszła i założyła swój kask. Niepewnie usiadł za swoją znajomą i objęła ją ze strachu.
-Nie bój się, nic ci nie będzie!-Ronie się tylko zaśmiała i uruchomiła silnik, który zacharczał głośno.
-No,
to wsiadaj mała fajtłapo.-powiedział kpiąco Daryl i podał Meg kask.
Prychnęła i chwyciła przedmiot. Gdy wszyscy byli gotowi do drogi
ruszyli. Jechali dość długo. Pojechali do centrum miasta. Wszystkie
ulice były opustoszałe, jakby nikogo tu nie było.
-Co się stało z naszym miastem...?-zapytała cicho blondwłosa.
-Wszyscy
ludzie zginęli. Niektórych udało się ewakuować.-usłyszała słowa
chłopaka. Przeraził ją fakt, że całe miasto, które niegdyś tętniło
życiem jest teraz... martwe. Kompletnie martwe. Ani żywej duszy. Może
gdzieniegdzie kręciły się te potwory. Ich kroki i ruchy były mozolne i
powolne. Skoro się tak wolno poruszają, to jakim cudem wymordowały całą
Amerykę?!
Zatrzymali się dopiero pod ich liceum. Zeszli z motorów i
stanęli przed wejściem. Przed szkołą było kilku z nich. Najgorsze w tym
wszystkim było to, że byli nimi ich znajomi z klasy i szkoły. Harriet
odwróciła wzrok, a z oczu poleciały jej łzy.
-To się stało z naszymi przyjaciółmi i znajomymi? Z naszą rodziną i bliskimi?-zapytała po chwili i otarła łzy rękawem bluzy.
-Niestety.-odpowiedziała
Ronie z westchnięciem. Daryl powoli ruszył do przodu i przekroczył
rozwaloną bramę szkoły. Rozejrzał się po placu i wyciągnął nóż. Ronie
uczyniła to samo.
-Załatwimy ich. Na spokojnie. Harriet, Meg, trzymajcie się za nami.-powiedział brunet i załatwił jednego, który akurat podszedł.
-Po
co tak właściwie tu przyszliśmy?-zapytała brązowowłosa dziewczyna,
starając się jakoś omijać kałuże krwi co słabo jej wychodziło bo było
ich zbyt wiele. W końcu sobie odpuściła.
-Jest tu ktoś, po kogo mieliśmy wrócić.-wytłumaczył chłopak, zabijając przy tym kolejnego ze stworów.
-Skup się lepiej na zabijaniu Zetów!-wtrąciła Ronie i przewróciła następnego, a następnie zmiażdżyła mu głowę butem.
-Zetów?-zdziwiła się Meg.
-Tak ich nazywamy.-odpowiedziała jej blondynka.
-Dlaczego?-tym razem zapytała Harriet.
-Tak
wyszło. Przypadkiem ich tak nazwałem i od tamtej pory tak na nich
mówimy.-chłopak zabił ostatniego z żywych trupów i wytarł w jego, w
miarę czyste, ubranie krew z noża. Potem schował go do kieszeni.
Skierowali się na tyły szkoły, a Daryl kilka razy postukał w metalowe
drzwi. Po kilku minutach otworzyły się a ze środka wyszedł Alex i Luke.
Harriet i Meg na widok swojego przyjaciela z klasy od razu się do niego
przytuliły.
-No bracie, widzę, że laski na ciebie lecą. Szkoda, że
dopiero po tym jak świat się skończył!-zawołał ze śmiechem brat Luke'a,
Alex.
-Spieprzaj...-mruknął i odwrócił naburmuszony wzrok.
-Może
kiedy indziej pobawimy się w szczęśliwą rodzinkę? Teraz musimy stąd
zjeżdżać, idioci!-warknął Daryl i szybkim krokiem skierował się z
powrotem do bramy.
-Weźcie swój motor.-rozkazała Ronie i poszła za
chłopakiem, który chwilę temu odszedł. Alex wrócił do środka
pomieszczenia po swój pojazd.
-Luke, myślałam, że nie żyjesz...-powiedziała prawie niesłyszalnie Harriet.
-Ja też myślałem, że nie żyjesz... Ale teraz wiem, że tak nie jest.-odpowiedział jej z lekkim uśmiechem, który odwzajemniła.
-Nie
chcę wam przerywać romantycznej chwili, ale musimy już jechać.-wtrąciła
Meg i pociągnęła za rękę brunetkę. Alex razem ze swoim bratem zajęli
miejsca na swoim motorze, a dziewczyny wróciły do swoich towarzyszy.
-No
to jedziemy!-zawołał Daryl i cała szóstka pojechała. Wyjechali z
centrum i skierowali się na autostradę. Ale Harriet nie potrafiła
wyrzucić z głowy tego, co widziała. Patrzyła jak zabijają ich znajomych.
Co z tego, że to już nie byli ludzie? Nie musieli tego robić. Przecież
oni też byli żywi... Carl Foutley. Fiona Faning. Diana Perroni. Zac
Carten. Nie znała ich za dobrze, ale w momencie gdy zobaczyła ich pod
szkołą ich imiona i nazwiska wyryły się w jej głowie, jakby znała ich od
wieków. Mocno ściskała bluzę Ronie, czuła jak trzęsą się jej ramiona.
Działo się z nią coś złego. I nie potrafiła tego opanować.
Po
chwili jechali już autostradą. Jechali niecałe trzy godziny, aż dotarli
do stacji benzynowej. Daryl poszedł sprawdzić czy nie ma żadnych Zetów w
środku i zgarnął jakieś picie i jedzenie. Za ten czas Ronie razem z
Alexem zatankowali motory do pełna. Nagle zza budynku zaczęło wychodzić
kilka stworów.
-Luke..-kiwnął głową jego starszy brat, a ten
wyciągnął ze spodni pistolet. Zbliżył się kawałek i na spokojnie
wycelował w głowę jednego z nich. Trafił. Kiedy ten padł załatwił dwóch
kolejnych.
-Kto strzelał?-zapytał brunet, który akurat opuścił
pomieszczenie. Zobaczył w dłoni Luke'a broń i kiwnął głową.-Strzały
pewnie zaraz ich przyciągną. Musimy jechać dalej.-dodał i wsiadł na swój
pojazd.
-Gdzie tak właściwie jedziemy?-zapytała Ronie, zakładając kask.
-Nie
wiem... po prostu przed siebie.-odparł i włączył silnik, który głośno
zawarczał. W momencie, w którym o wiele większa grupa chodzących trupów
wyszła zza rogu oni ruszyli w drogę. Jechali tą pustą i zwyczajną
autostradą przed siebie. Szukając nieuchwytnej normalności w tym chorym
świecie...
Z nadzieją, że to wszystko jest tylko złym snem...
Jak bardzo się mylili uważając to co się stało za sen.
Świat Zetów
niedziela, 20 marca 2016
piątek, 11 marca 2016
PROLOG!
...uciekała. Przebierała nogami najszybciej jak tylko mogła. Słyszała miliardy kroków, wszystkie te potwory kroczyły za nią. Goniły ją. Chciały rozszarpać jej ciało, wbić w nie swoje zęby i pożreć ją. Musiała uciec najszybciej jak się dało. Znaleźć kryjówkę i poczekać, aż zapomną i sobie pójdą. Ale gdzie ma uciekać? Wszędzie widziała tylko rozmazane przez łzy obrazy. Przecież jeszcze chwilę temu była w tamtym budynku razem z Harriet i Ronie, co się do cholery stało, że się rozdzieliły?! To była tylko chwila...
Była już tak zmęczona ucieczką przed tymi stworami, że zaczęła się potykać o własne nogi. Traciła równowagę i miała wrażenie, że jeszcze tylko chwila a się przewróci. Pot lał jej cię po czole i zalewał jej twarz mieszając się z łzami. Przez nieuwagę przewróciła się i poturlała kawałek po betonie. Jeden z żywych trupów rzucił się na nią, szczerząc przy tym swoje brudne, zakrwawione zęby. Zaczął się po niej łapczywie rzucać próbując ją ugryźć. Broniła się ostatkami sił, rękami utrzymywała go kilka centymetrów nad swoją twarzą. Miała nadzieję, że zaraz go zepchnie, wstanie i kontynuuje ucieczkę, ale im bardziej jego kłapiąca szczęka zbliżała się do niej tym szybciej ją traciła. I wtedy ,jak grom z jasnego nieba, usłyszała strzał. Na jej twarz prysło odrobinę krwi, a potwór zamarł w bezruchu. Ktoś kopnął go i zrzucił z dziewczyna. Wtedy mogła z łatwością ocenić kim był ten ktoś. To był Daryl!
Była niewiarygodnie szczęśliwa, że go tu spotkała. Przeżyła. I to dzięki niemu. Podał jej rękę i pomógł jej się podnieść. Kiedy stała już na nogach pociągnęła go za rękę i zaczęli biec.
-Schowajmy się tam!-zawołał wskazując na szkołę stojącą niedaleko. Przytaknęła tylko głową i przyspieszyli. Te stwory były coraz to bliżej i musieli się naprawdę spieszyć. Wbiegli na schody szkoły, które były dość długie i z wielkim zmęczeniem wspinali się po nich. Daryl dopadł drzwi jako pierwszy i szeroko je otworzył wchodząc do środka. Meg dostrzegła wtedy, że na klamce jest kłódka. Jeśli wejdzie do środka i nikt nie zamknie drzwi na kłódkę po drugiej stronie zginą na pewno. A więc... musiała się poświęcić. Po chwili stała przy drzwiach. Ale nie weszła. Złapała za łańcuch i kłódkę i zamknęła go w środku. Spojrzał na nią zaskoczona, a potem zaczął walić w drzwi, pchać je i próbować otworzyć. Jednak wszystkie jego starania były daremne. Stanął bezsilnie naprzeciw drzwi patrząc tylko przez szybę na twarz Meg. Nie mógł nic zrobić. A oni byli coraz bliżej. Za chwilę mieli wbić swoje ohydne zęby w jej ręce, nogi, brzuch, szyję... w jej cudowną twarz. Nie! Dlaczego na to pozwolił?! Znowu zaczął uderzać pięściami w drzwi. I wtedy to się stało...
Jeden z tych potworów pochwycił jej lewą rękę i ugryzł ją. Ona nawet nie krzyknęła. Stała i wpatrywała się w niego. Jego dłonie trzęsły się, nie mógł tego opanować. Po jego policzkach leciały łzy. I mimo, że chciał na to nie patrzeć nie potrafił odwrócić wzroku od tej strasznej sceny. W końcu podbiegło trzech innych i także wbiło się zębiskami w jej delikatne ciało. Zaczęli ją rozszarpywać. Jakby była kawałkiem mięsa.
Prawą rękę, która jako jedyna była nienaruszona, przyłożyła do szyby. Daryl uczynił to samo. Czuł, jakby mimo wszystko mógł jej dotknąć. Jakby trzymał ją za rękę. Spojrzał na jej usta, które drgnęły. Po jej brodzie pociekła stróżka krwi. Poruszała ustami układając jakieś zdanie, ale przez te drzwi i tą szybę nie mógł rozszyfrować co mówi. Jednak spodziewał się co powiedziała.
-Ja ciebie też kocham...-odpowiedział. Był pewien, że nie usłyszała. Kiedy wgryźli jej się w twarz rozpłakał się, a kiedy jej prawa dłoń zaczęła odrywać się od szyby oparł o nią czoło. Płakał głośno. Pięścią co chwile walił w drzwi, chciał ich wszystkich pozabijać za to co zrobili. Ale nie mógł. Był tu uwięziony. A kiedy ona cała zniknęła w tłumie stworów nadal przez nich pożerana wiedział, że to koniec.
Ona nie żyję.
Zginęła.
Przez Zetów...
Była już tak zmęczona ucieczką przed tymi stworami, że zaczęła się potykać o własne nogi. Traciła równowagę i miała wrażenie, że jeszcze tylko chwila a się przewróci. Pot lał jej cię po czole i zalewał jej twarz mieszając się z łzami. Przez nieuwagę przewróciła się i poturlała kawałek po betonie. Jeden z żywych trupów rzucił się na nią, szczerząc przy tym swoje brudne, zakrwawione zęby. Zaczął się po niej łapczywie rzucać próbując ją ugryźć. Broniła się ostatkami sił, rękami utrzymywała go kilka centymetrów nad swoją twarzą. Miała nadzieję, że zaraz go zepchnie, wstanie i kontynuuje ucieczkę, ale im bardziej jego kłapiąca szczęka zbliżała się do niej tym szybciej ją traciła. I wtedy ,jak grom z jasnego nieba, usłyszała strzał. Na jej twarz prysło odrobinę krwi, a potwór zamarł w bezruchu. Ktoś kopnął go i zrzucił z dziewczyna. Wtedy mogła z łatwością ocenić kim był ten ktoś. To był Daryl!
Była niewiarygodnie szczęśliwa, że go tu spotkała. Przeżyła. I to dzięki niemu. Podał jej rękę i pomógł jej się podnieść. Kiedy stała już na nogach pociągnęła go za rękę i zaczęli biec.
-Schowajmy się tam!-zawołał wskazując na szkołę stojącą niedaleko. Przytaknęła tylko głową i przyspieszyli. Te stwory były coraz to bliżej i musieli się naprawdę spieszyć. Wbiegli na schody szkoły, które były dość długie i z wielkim zmęczeniem wspinali się po nich. Daryl dopadł drzwi jako pierwszy i szeroko je otworzył wchodząc do środka. Meg dostrzegła wtedy, że na klamce jest kłódka. Jeśli wejdzie do środka i nikt nie zamknie drzwi na kłódkę po drugiej stronie zginą na pewno. A więc... musiała się poświęcić. Po chwili stała przy drzwiach. Ale nie weszła. Złapała za łańcuch i kłódkę i zamknęła go w środku. Spojrzał na nią zaskoczona, a potem zaczął walić w drzwi, pchać je i próbować otworzyć. Jednak wszystkie jego starania były daremne. Stanął bezsilnie naprzeciw drzwi patrząc tylko przez szybę na twarz Meg. Nie mógł nic zrobić. A oni byli coraz bliżej. Za chwilę mieli wbić swoje ohydne zęby w jej ręce, nogi, brzuch, szyję... w jej cudowną twarz. Nie! Dlaczego na to pozwolił?! Znowu zaczął uderzać pięściami w drzwi. I wtedy to się stało...
Jeden z tych potworów pochwycił jej lewą rękę i ugryzł ją. Ona nawet nie krzyknęła. Stała i wpatrywała się w niego. Jego dłonie trzęsły się, nie mógł tego opanować. Po jego policzkach leciały łzy. I mimo, że chciał na to nie patrzeć nie potrafił odwrócić wzroku od tej strasznej sceny. W końcu podbiegło trzech innych i także wbiło się zębiskami w jej delikatne ciało. Zaczęli ją rozszarpywać. Jakby była kawałkiem mięsa.
Prawą rękę, która jako jedyna była nienaruszona, przyłożyła do szyby. Daryl uczynił to samo. Czuł, jakby mimo wszystko mógł jej dotknąć. Jakby trzymał ją za rękę. Spojrzał na jej usta, które drgnęły. Po jej brodzie pociekła stróżka krwi. Poruszała ustami układając jakieś zdanie, ale przez te drzwi i tą szybę nie mógł rozszyfrować co mówi. Jednak spodziewał się co powiedziała.
-Ja ciebie też kocham...-odpowiedział. Był pewien, że nie usłyszała. Kiedy wgryźli jej się w twarz rozpłakał się, a kiedy jej prawa dłoń zaczęła odrywać się od szyby oparł o nią czoło. Płakał głośno. Pięścią co chwile walił w drzwi, chciał ich wszystkich pozabijać za to co zrobili. Ale nie mógł. Był tu uwięziony. A kiedy ona cała zniknęła w tłumie stworów nadal przez nich pożerana wiedział, że to koniec.
Ona nie żyję.
Zginęła.
Przez Zetów...
Książka internetowa/blog.
Coś w rodzaju wstępu.
*
~O czym opowiada historia?
Jest to coś w stylu książki internetowej/bloga. Czyli tak pomiędzy. Historia opowiada o apokalipsie zombie, która nagle wybucha w jednym z miast Ameryki, a epidemia rozprzestrzenia się po całym świecie. Nie wiadomo do końca czy ktokolwiek przeżył. Kilku licealistów walczy o przeżycia próbując zdobyć leki, pożywienie, broń oraz umiejętności w posługiwaniu się nią, schronienie i co najważniejsze zdrowie, o które ciężko walczyć kiedy cały czas masz wrażenie, że jeśli na chwilę spuścisz wzrok to jakiś potwór nie wgryzie ci się w krtań czy inną część ciała. Na koniec, kiedy wszystko będzie wydawało się tak szczeniacko proste, sprawy przybiorą zupełnie inny obrót i zginą ci, którzy przecież mieli przeżyć... właśnie, mieli.
Pierwszą częścią historii będzie prolog, który już niedługo powinien się ukazać.
~Autorzy.
Autorami będą trzy osoby:
Pierwszym z nich jestem ja, Kasia Gawrońska - jestem osobą, która pisze rozdziały, opracowuje plan i po części planuje całokształt.
Natalia Matczak - ona także będzie pisała rozdziały czyli taka współpraca w pisaniu, będzie tworzyć fanarty i różne fajne obrazki oraz po części planować całokształt.
Natalia Chabińska - osoba, która wymyśliła całą tę historię a w jej głowie narodziło się najwięcej pomysłów odnośnie tej historii, główny właściciel i pisząca rozdziały.
Dziękuję za uwagę, to wszystko.
Subskrybuj:
Posty (Atom)